Niedziela, 22 grudnia | Imieniny: Honoraty, Zenona, Franciszki
17.12.2024 | Czytano: 45

105 rocznica urodzin Zdzisława Pałasińskiego, więźnia I transportu Polaków do KL Auschwitz.

Poznajcie Zdzisława Pałasińskiego, który urodził się 10 grudnia 1919 roku w Krakowie. Był synem Aleksandra Pałasińskiego i Michaliny Mikulskiej. Uczestnik kampanii wrześniowej. Bierze udział w organizowaniu Organizacji Orła Białego w Krakowie. Ojciec Zdzisława był również działaczem niepodległościowym, który zmarł w 1937 roku. Z racji na powiązania rodzinne znalazł się na niemieckiej liście osób, które trzeba aresztować.

zdj. I transport Polaków do KL Auschwitz
zdj. I transport Polaków do KL Auschwitz
Zdzisław został aresztowany wiosną 1940 roku w ramach zarządzonej przez generalnego gubernatora Hansa Franka akcji A-B, wymierzonej przeciwko polskiej inteligencji. Osadzony w więzieniu na Montelupich w Krakowie, zostaje przewieziony do Tarnowa i osadzony w tamtejszym więzieniu.

 W przeddzień transportu wywołano z cel więźniów z przygotowanej wcześniej listy. Z tarnowskiego więzienia zostali przewiezieni samochodami ciężarowymi do budynku łaźni w celu dezynfekcji i kąpieli. O świcie następnego dnia przeprowadzono więźniów ulicami miasta, by wtłoczyć ich następnie do przygotowanych wcześniej wagonów.

    14 czerwca 1940 roku
Zdzisław Pałasiński zostaje przywieziony do KL Auschwitz w pierwszym transporcie Polaków. Od tamtej chwili stał się numerem 462...

„Do obozu oświęcimskiego zostałem odstawiony 14 czerwca 1940 r. Z pierwszym transportem przez Tarnów i przebywałem w nim jako polski więzień polityczny nr 462 do października 1943 r. W tym czasie wyjechałem z drużyną roboczą, liczącą około 150 ludzi, do czeskiego Brna, a po dwóch miesiącach wróciłem i zostałem przydzielony do Jawiszowic, gdzie pozostawałem do 3 grudnia 1944 r., a potem przeniesiony zostałem do obozu w Buchenwaldzie.
W Oświęcimiu przeszedłem najpierw kwarantannę przez około miesiąc, potem zatrudniony byłem przy dorywczych robotach, a od października 1940 r. przydzielono mnie do komanda kominiarzy. W Jawiszowicach pracowałem w kuchni. Na kwarantannie zetknąłem się z SS-manami: Plaggem i Hermanem Kirschnerem, zwanymi – pierwszy z nich „Fajeczką", zaś drugi – „Żabą". Obu rozpoznałem dokładnie podczas konfrontacji w Centralnym Więzieniu na ul. Montelupich. Herman Kirschner dochodził od czasu do czasu do więźniów pozostających na kwarantannie i pomagał Plaggemu w maltretowaniu i zamęczaniu ich powszechnie znanymi sportem, gimnastyką i śpiewem. Mnie dawał się we znaki tak zwany taniec, polegający na tym, że więzień musiał lewą ręką trzymać się za lewą stopę, głowę skierować do góry i w takiej pozycji, z wyciągniętą prawą ręką, obracać się w kółko. Razu pewnego, gdy już upadałem z przemęczenia, skryłem się wraz z drugim więźniem – Żydem, profesorem gimnazjum z Tarnowa, będącym już w starszym wieku, po drugiej stronie bloku. Plagge na doniesienie jednego z więźniów Ślązaków zabrał nas stamtąd, zaprowadził nas na blok i tam owego Żyda w niemiłosierny sposób skatował i skrwawił rękojeścią pistoletu po głowie, a mnie (aryjczyka) bił ręką i kopał. Innym razem, gdy już pracowałem w komandzie kominiarzy, Plagge zastał nas palących papierosy. Wytłukł nas ręką po twarzy, skopał i sporządził na nas meldunek karny, w następstwie czego ukarani zostaliśmy chłostą po dziesięć batów na
Blockführerstube i pracą karną przez pięć niedziel. Ta praca była bardzo uciążliwa, albowiem kapowie ściśle dozorowali i nie pozwalali na jakiekolwiek wytchnienie. Więźniowie – nazwisk nie pamiętam – opowiadali, że „Fajeczka" na bloku 11. także rozstrzeliwuje.
(...) Gdy przebywałem na kwarantannie, uciekł po raz pierwszy jeden z więźniów, Wiejowski. W represji za to zarządzono stójkę wszystkich więźniów od godz. 4.00 po południu do 13.00 dnia następnego. Przez cały ten czas więźniowie musieli stać obnażeni, gdy któryś z więźniów na sygnał apelu wybiegł z bloku bez koszuli, w pozycji zasadniczej na baczność, a gdy nocą ludzie osłabieni lub też zmarznięci słaniali się, względnie poruszali się dla rozgrzania, Kirschner – „Żaba" nakazał wszystkim założenie rąk na kark i w takiej pozycji trzymali nas przez dwie godziny, a potem na zmianę przez dwie godziny w pozycji kucznej (przysiad). Wówczas za poruszanie się dostałem od niego kilka razy po twarzy. Poza tym z Kirschnerem – „Żabą" już się nie stykałem.
W pierwszej połowie 1943 r. przebywałem przez pięć nocy w zastępstwie chorego kolegi Mysiewicza w bunkrze na bloku 11. w tak zwanej celi stojącej (
Stehzelle). W tym czasie zetknąłem się tam z SS-Oberscharführerem (wówczas) Wilhelmem Gehringiem, którego także dokładnie rozpoznałem. Jednej nocy, gdy więźniowie z sąsiedniej celi stojącej krzyczeli z przemęczenia, słyszałem jak Gehring, którego poznałem po głosie, otworzył tę celę, wyprowadził ich na górę, na parter, i stamtąd po chwili zaczęły dolatywać mnie nie głosy, ale wycia tych więźniów, jak przypuszczam, bitych.
Razu pewnego Gehring przyłapał mnie na bloku 11., gdzie zaszedłem, aby wręczyć jednemu z więźniów list. Polecił mi, abym bił owego więźnia, który mnie przepuścił przez bramę na bloku. Gdy nie chciałem tego uczynić, kazał to samo robić ze mną owemu więźniowi, a gdy ten lekko mnie uderzał, przywołał innych więźniów i przy ich pomocy wymierzył mi sam na tyłek 15 razów bykowcem, ponadto uderzył mnie z całej siły otwartą dłonią w lewe ucho (w ten sposób bili prawie wszyscy SS-mani), w następstwie czego nastąpiło pęknięcie błony bębenkowej – leczyłem się przez dłuższy czas, dochodząc na rewir do lekarza Wasilewskiego i dzisiaj na to ucho gorzej słyszę.
Zetknąłem się także bezpośrednio z szefem oddziału politycznego Grabnerem, który był postrachem całego obozu. Gdy razem z więźniem Kazimierzem Pękałą, pochodzącym z Nowego Sącza, a dziś przebywającym gdzieś na Dolnym Śląsku, nakryto nas na zorganizowaniu SS-mańskiej kiełbasy, zostaliśmy zaprowadzeni na oddział polityczny i tam przesłuchiwał nas obu Grabner. Gdy wzbraniałem się wyjawić pochodzenie kiełbasy, zarządził on tak zwaną huśtawkę, polegającą na tym, że wiszącego na drążku żelaznym, umieszczonym pomiędzy zgiętymi kolanami i łokciami, SS-mani bili mnie bykowcami po tyłku. Otrzymałem dziesięć razów i na interwencję SS-mana, kierownika kotłowni w jednym z budynków
Stabsgebäude, wypuszczono mnie, a Pękała, który całą winę wziął na siebie, musiał otrzymać więcej batów na tej huśtawce – siedział przez trzy dni w bunkrze i potem został skierowany do kompanii karnej do Brzezinki. Po trzech tygodniach odjechał transportem karnym do Neuengamme. (...)
Od
Lagerführera Aumeiera, którego znam dobrze, dostałem kilka razy ręką po twarzy, jak również i mój towarzysz więzień, za to, że zastał nas siedzących bezczynnie w kotłowni w porze pracy. Aumeier był takim samym postrachem obozu jak i Grabner. Oni obaj od czasu do czasu wybierali na rozwałkę więźniów, przebywających w bunkrze na bloku 11. Aumeiera widywałem bardzo często idącego na blok 11. lub stamtąd wracającego w czasie, gdy na tym bloku odbywały się egzekucje."

   
W 1944 roku zostaje przeniesiony do niemieckiego obozu koncentracyjnego Buchenwald. Staje się tam numerem obozowym 3742. W styczniu 1945 roku zostaje wywieziony do Kommando Ohrdurf, gdzie wykonuje niewolniczą pracę w podziemnej fabryce broni.
   Po wojnie zajmował kierownicze stanowisko w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Krakowie. Działacz sportowy, trener drużyny piłkarskiej WSK , członek AZS-u i skoczek narciarski. Działał w Związku Więźniów Politycznych.

Zmarł 31 października 1964 roku.

Sebastian Śmietana

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Partnerzy malopolskaonline.pl