Zobacz więcej
Nie wszyscy podeszli do protestu Fundacji VIVA i stowarzyszenia Włóczybiegi z takim spokojem. Niektórzy nie kryli irytacji mówiąc, że gdyby wiedzieli, iż nie będzie można skorzystać z transportu konnego nie wybraliby się tego dnia na wycieczkę. - Mamy małe dzieci 4 i 5 latek, nie damy rady z nimi wejść - tłumaczył jeden z turystów. - Godzinę spędziliśmy na parkingu, godzinę stoimy tutaj, no co jest... - denerwował się inny. Dopytywani przez dziennikarzy co sądzą na temat protestu i jakie jest ich zdanie na temat pracy koni - nie chcieli sprawy komentować.
- Przyjechałyśmy z Łodzi specjalnie na marsz bez podków. Chodzi nam o obcowanie z przyrodą, zwracamy uwagę na wykorzystywanie koni, bo wozy są za mocno przeładowane turystami. Chcemy pokazać, że każdy da radę przejść tę trasę, nawet boso - mówią Joanna i Agnieszka.
- Nasz protest przeciwko wykorzystywaniu koni do zbyt ciężkiej pracy jest symboliczny. Dlatego idziemy bez butów. Chcemy pokazać, że to trasa łatwa, którą można pokonać bez butów i nie potrzebujemy wykorzystywać zwierząt, by zobaczyć Morskie Oko - wyjaśniała Anna Plaszczyk. - Domagamy się całkowitej likwidacji transportu konnego, zastąpienia (koni - przyp. red) alternatywnym transportem albo niczym. Naszym zdaniem konie nie powinny tu pracować - mówiła przedstawicielka Fundacji Viva.
Z kolei Michał Milbrant z WłóczyBiegów powiedział: - Nie jesteśmy za tym, by całkowicie zlikwidować konie, tylko by nie pracowały one za ciężko.
Gdy zwrócono mu uwagę, że jego postulaty nie są tożsame z tymi jakie głosi drugi organizator protestu, dodał: - Ja jestem za całkowita likwidacją transportu konnego, ale wtedy konie pójdą na rzeź. A ja tego nie chcę - zapewniał i jak dodał" problem trzeba rozwiązać na dużej płaszczyźnie". Zmieniając temat tłumaczył, że jego zdaniem najlepszym rozwiązaniem są wózki elektryczne i "melex, który na jednej baterii jest w stanie objechać w górą i na dół".
s/